wtorek, 6 grudnia 2016

Rozdział 3

          Oktawia liczyła na chociażby uśmiech, albo na cokolwiek innego, z wyjątkiem zimnego spojrzenia szarych oczów swojej matki. Widząc, że nie dostanie tego, jej lęk powiększył się. Czyżby Atena też ją nienawidziła? Świetnie. Nie dość, że Hera, to jeszcze jej własna matka... Ciekawe, co ona zrobi, aby „upięknić” jej życie. A może miała swój wkład w tamtą misję? 
          Nastolatka czekała, aż bogini coś powie, ale ona milczała, nie szczędząc jej lodowatego spojrzenia. Oktawia uznała, że czas przerwać tą ciszę i odezwała się:
          — Co ja tutaj robię? 
          — Stoisz — odpowiedziała Atena. 
          Było to tak oczywiste, że półbogini była bliska chichotu. Powstrzymało ją spojrzenie matki, wciąż takie same. 
          — Wiesz, że nie o to mi chodzi... 
          Atena wyprostowała ręce i uniosła delikatnie głowę, lustrując córkę od góry do dołu. W końcu podeszła do niej bliżej, oszczędzając zimne spojrzenie.
          — Postąpiłaś słusznie, słuchając Hery.
          Oktawia przez dwie sekundy milczała. Nie była pewna co powiedzieć. Ucieszyć, że to mama wysłała Herę, a potem winszować przed Malcolmem, że miała rację? Stać spokojnie i czekać, aż bogini powie coś więcej? Bać się, że Malcolm miał rację, a Atena współpracuje z Herą? 
          — Według mitologii jesteś skłócona z Herą, a teraz zgadzasz się z nią?
          Ku zaskoczeniu Oktawii, Atena uśmiechnęła się.
          — Czujesz podstęp. Mądrze. — Uśmiech zniknął jej z twarzy. — Moja nienawiść do Hery nie zmieniła się. Niestety, ta misja istnieje, a ty jesteś odpowiednią osobą do wykonania jej. 
          — Dlaczego ja? O jaką misję chodzi? 
          — Masz potrzebne umiejętności. Malcolm dobrze cię wyszkolił. Reszty się dowiesz.
          — Co ja tu robię, mamo? I, proszę, nie odpowiadaj, że stoję. 
          — Rozmawiasz ze mną. 
          Oktawia cicho zachichotała. Nie wiedziała dlaczego, ale takie oczywistości bawiły ją. Czekała, aż Atena okrzyczy ją, że to poważny moment i sama powinna być poważna, jednak bogini tylko uśmiechnęła się.
          — Słyszałam przepowiednię odnośnie tej misji. Musisz uważać, Oktawio, szczególnie na mężczyzn. Jeden z nich będzie chciał cię wykorzystać, nic więcej. 
          Oktawia zaczerwieniła się. Nawet Malcolm, który ją wychował, nie prawił jej morałów na temat chłopców! 
          — Nie mam trzynastu lat, nie dam się wykorzystać! 
          Atena pokręciła głową.
          — Nie o to mi chodziło. Jeśli się zakochasz w nim, wykorzysta cię do zniszczenia Olimpu. Musisz uważać, Oktawio.
          — Nie byłaś taka chętna do ostrzeżenia mnie dziesięć miesięcy temu.
          — Nie znałam zamiarów Hery. Nikt nie znał. 
          — O co jej, tak w ogóle, chodzi? Dlaczego to zrobiła?
          — Hera jest znana ze swojej nienawiści do herosów, a fakt, że wychowywał cię syn Zeusa, dodatkowo ją wścieka.
          — Nie powinna w takim razie uprzykrzyć życia tacie? Nie zrozum mnie źle, nie chcę, aby go skrzywdziła. Po prostu nie rozumiem, dlaczego odbija się to na mnie. 
          — Ależ ona właśnie to robi. Nie jesteś biologiczną córką Malcolma, ale on kocha cię, jakbyś była. Krzywdząc ciebie, Hera zraniła Malcolma. Muszę już iść, Oktawio. Ty też powinnaś się obudzić. Czekają cię ciężkie dni. 
          Zanim Oktawia zdążyła cokolwiek powiedzieć, Atena zniknęła, a do niej zaczął docierać zdenerwowany krzyk Malcolma, w którym wołał imię córki. Po kilku sekundach nastolatka otworzyła oczy. Nad nią pochylał się Malcolm. Na ręce miał małą ranę, która krwawiła. Oktawia spróbowała się podnieść, ale ból głowy i ręki uniemożliwił jej to. Jęknęła.
          — Leż — nakazał Malcolm.
          — W moim plecaku jest nektar — wyszeptała. 
          Mężczyzna kiwnął głową, powiedział, że zaraz wróci, i poszedł. W między czasie Oktawia obejrzała się. W ich samochód uderzyły dwa inne – jeden z boku, drugi z tyłu. Przednia szyba była rozwalona, a wokół niej byli zebrani gapie. Świetnie. Jeszcze tego brakuje, pomyślała. Spróbowała jeszcze raz wstać, jednak nie dała rady nawet podnieść głowy. Poczuła ból, z powodu którego jęknęła, a także bezsilność. Bezsilność, którą już kiedyś czuła, która napawała ją lękiem, i która przyniosła jej wspomnienie.
          Leżała na trawie, tuż przy Empire State Building. Podpierała się ramieniem, tak, żeby widzieć co się wokół dzieje. Nie do końca chciała to wszystko widzieć, lecz nie mogła oderwać wzroku. Nie mogła ruszyć nogami, były sparaliżowane. Na ulicy cyklop rozrywał, dosłownie, na strzępy dwójkę jej przyjaciół. Ona nie mogła nic zrobić. Była bezsilna. Jej ciałem zawładnął szloch. Nie bała się dołączenia do przyjaciół, jako że cyklop powoli zmierzał w jej stronę. Była przerażona tym, co widziała tutaj. Że widziała okropną śmierć przyjaciół. Że oni w ogóle nie żyją. 
          Cyklop zbliżał się do niej bardzo szybko. Oktawia wzięła ramię i zupełnie położyła się na trawie. Cicho płakała. 
          I nagle stał się cud. Oktawia zobaczyła głowę Malcolma. Pięć minut później nachylał się nad nią, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nastolatce ciężko było w to uwierzyć. Mężczyzna podniósł ją i zrobił kilka kroków w stronę samochodu. I w tym momencie oboje zauważyli Herę. Ręce miała splecione, a na twarzy uśmiech. 
          — To ty! — zawołała Oktawia. Łzy wciąż spływały po jej twarzy. Czuła okropny ból psychiczny po stracie przyjaciół. — To wszystko to twoja sprawka! Ty nasłałaś na nas te wszystkie potwory! Przez ciebie nie żyją moi przyjaciele! 
          Uśmiech Hery powiększył się. Było w nim coś złośliwego, coś, co nie spodobało się Malcolmowi. 
          — Myślałam, że zrozumiesz to szybciej. Atena chyba nie jest dumna ze swojej córki, co? 
          — Dosyć, Hero! Misja została wykonana, a więc daj jej już spokój! — rozkazał Malcolm. 
          Bogini jedynie wzruszyła ramionami, po czym zniknęła. 

          Do rzeczywistości przywrócił ją głos Malcolma, wołający jej imię. Dziewczyna zamrugała szybko kilka razy, próbując strząsnąć wspomnienie na boczny tor. Mężczyzna podniósł delikatnie głowę córce, nie zwracając uwagi na jej jęki bólu, po czym przyłożył kubek z nektarem do jej ust. Oktawia powoli piła, rozkoszując się jagodowym smakiem. Ból znikał, ku jej zadowoleniu, tak samo jak uczucie bezsilności. 
          Kiedy tylko opróżniła kubek, błyskawicznie podniosła się. Malcolm zrobił to samo. 
          — W jaki sposób dostaniemy się do Obozu? — zapytała nastolatka, patrząc na ich zniszczone auto. 
          Mężczyzna przez chwilę milczał. Samochód nie dawał się już do jazdy, lecz mogli zadzwonić po taksówkę, o ile tylko dziewczyna miała telefon. Jeśli nie, muszą znaleźć jakiś postój taksówek. Chciał już to powiedzieć córce, ale w tym samym momencie usłyszeli trzepot skrzydeł, gdzieś wysoko ponad nimi. Spojrzeli w górę. 
          — Cholera — jęknęła Oktawia.
          — Nie klnij — upomniał ją Malcolm.
          Nastolatka schyliła się do plecaka i wyjęła jeden z mieczy. Mężczyzna też już dobył swojej broni białej.
          — Teraz będziesz przejmował się tym, jak się wyrażam?! 
          — Właściwie to tak.
          Dziewczyna przewróciła oczami. Smok był bardzo nisko, lecz czekała z zaatakowaniem. Żeby to zrobić, potrzebowała go o wiele niżej. 
          Czekała, ale smok latał wokół nich, nie chcąc zejść niżej. Nie atakował, zwyczajnie latał. Nastolatka spojrzała na ojca, będąc bardzo zdziwiona. Zresztą, Malcolm także był. Miała już się odezwać, gdy smok bardzo szybko obniżył się w locie, wbił pazury w ramiona Oktawii, i poderwał się ku górze. Dziewczyna krzyknęła. Nie mogła się szarpać, bo to i tak już ją bolało. Miecz upuściła, kiedy tylko potwór wbił pazury w jej ramiona. Mogła tylko liczyć na ojca, który przywołał piorun, ale nie trafił w lecącego slalomem smoka. 


Rozdział miał być później, jednak widząc jak moja klasa traktuje jedną dziewczynę jak boginię (zachowaniem przypominającą gorszą Herę), nie mogłam się oprzeć pisaniu. Trochę tajmnic się wyjaśniło, wiele z nich jeszcze pozostało, i czekają na swoją kolej. Mam nadzieję, że nie jest ich za dużo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon