środa, 21 grudnia 2016

Rozdział 4

          Oktawia spadała w dół, wrzeszcząc przy tym i żałując, że nie jest córką Zeusa. Mogłaby wykorzystać swoje moce do złagodzenia upadku. Tymczasem była córką Ateny, pozbawioną mocy.
          Wysokość, z której smok ją zrzucił, nie była duża. Nastolatkę bardziej przerażało to, że leciała prosto na wieżę z kamienia. Z oddali widziała, że były z niej schody. Być może ucieszyłaby się, że może uciec, gdyby nie fakt, iż upadek miał być bolesny. Kto wie, jak szybko będzie mogła się ruszyć?
          Wciągnęła powietrze i zamknęła oczy, gotowa na upadek, lecz on nie nastał. Zdziwiona otworzyła oczy i zobaczyła, że unosi się nad kamienną posadzką. Pół sekundy później upadła. Nie odczuła zbytnio tego. Obróciła się na plecy, wstała i rozejrzała się. Przy schodach stała niska kobieta w zielonej sukni i z jasnobrązowymi włosami. Oktawia zaczęła snuć podejrzenia, że to córka Zeusa. Jak inaczej można wytłumaczyć zawiśnięcie w powietrzu? Ktoś musiał w to ingerować. 
          Nastolatka patrzyła na kobietę. Nie miała czym się bronić. Plecak i miecz zostały na miejscu wypadku. Musiała liczyć na to, że pięści wystarczą jej.
          — Pójdziesz ze mną — rozkazała kobieta. 
          — Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym to zrobić — odpowiedziała Oktawia. 
          Powód pojawił się bardzo szybko. Po schodach wyszło kilkoro mężczyzn, wyglądających jak średniowieczni rycerze. Przed siebie mieli wyciągnięte miecze. Otoczyli nastolatkę, która zrozumiała, że jest bez szans. 
         — Pójdziesz ze mną — powtórzyła kobieta. Dziewczyna tym razem nie zaprotestowała. 
         Kobieta ruszyła w dół po schodach. Oktawia poszła za nią, otoczona rycerzami. Powinna czuć strach, a tymczasem czuła się jedynie nieswojo. Jedyny plus był taki, że tym razem była sama. Żaden człowiek, bóg lub heros nie mógł skrzywdzić kogoś, na kim jej zależało. Jedyne co, to mogła obawiać się o Malcolma, lecz czy rzeczywiście powinna? Mężczyzna był potężnym półbogiem o dużych umiejętnościach. Wszystko co umiała, on ją nauczył. Bardziej powinna martwić się o siebie samą. Była w dziwnym miejscu, otaczali ją ludzie z bronią. Nie wiadomo, czego chcieli od niej. 
          Zeszli ze schodów i poszli korytarzem. Zatrzymali się w połowie, kobieta otworzyła drzwi po lewej stronie i odsunęła się, pozwalając dziewczynie przejść. Ona jednak nie zrobiła tego. Twardo wpatrywała się przed siebie. Niestety, cierpliwość rycerzy i kobiety nie była wystarczająco duża. 
          — Właź — rozkazała, a kiedy to nie przyniosło żadnego skutku, jeden z rycerzy przystawił miecz do gardła dziewczyny. 
          Oktawia ani drgnęła, chociaż zaczęła odczuwać strach. Nie miała pojęcia co się działo, czego chcieli od niej. 
          — Właź — powtórzyła kobieta, a rycerz zabrał miecz z gardła dziewczyny.
          Oktawia przekroczyła próg. Chciała zapytać się po co ją tutaj przyprowadzili, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zatrzasnęli drzwi. Nastolatka przez chwilę siłowała się z nimi, jednak wyglądało na to, że zamknięte. Już miała je wyważyć, gdy... Drzwi otwarły się. Stała w nich kobieta. 
          — Zginiesz, jeśli będziesz próbowała wyjść stąd.
          Jej głos był niesamowicie spokojny. Oktawia pomyślała, że gdyby jeszcze się uśmiechnęła, wyglądałaby jak psychopatka. 
          — Czego chcecie ode mnie?! Po co mnie tutaj zamknęliście?! Kim jesteś?! — wrzeszczała dziewczyna, lecz nie uzyskała odpowiedzi, gdyż kobieta wyszła. 
          Oktawia westchnęła głęboko, po czym rozejrzała się po pokoju. Był dość duży i górował w nim ciemny brąz. W oknach nie było szyb, lecz same otwory. Pomiędzy jednym  a drugim oknem było duże lustro. Po lewej stronie stało ogromne łoże, które pomieściłoby minimum cztery osoby. Po prawej stronie stała wielka szafa. 
          Nastolatka podeszła do okna. Po jej jednej i drugiej stronie były wieże, ta po lewej wyższa od tej po prawej. Oktawia uznała, że jest w jakimś zamku. Budynek otaczała rzeka. Było wysoko, jednak gdyby skoczyła... Gorzej, gdyby woda okazała się płytka. Poza tym, dziewczyna nie umiała pływać. Taki skok pewnie źle skończyłby się dla niej.
          Odsunęła się od okna i usiadła na łóżku. Musiała coś wymyślić, natychmiast. Musiała uciec stąd, pokazać ojcu, że nic jej nie jest i dostać się do obozu, chociaż już miała dość. Wiedziała, że wraz z dostaniem misji popadnie w różne kłopoty. Będzie atakowana przez potwory, bogowie być może dołożą do tego swoje trzy grosze. Być może inni herosi, nienawidzący bogów i przebywający poza terenami Obozu Herosów, także „umilą” jej życie. Najbliższe dni nie miały być dla niej łatwe, chociaż pierwsza misja, którą odbywała razem z Percy'm Jacksonem, synem Posejdona, i z Annabeth Chase, jej siostrą, córką Ateny, nie była najgorsza. To druga misja sprawiła, że miała dość jakichkolwiek wypraw z obozu. 
          Głowa Oktawii przypominała splątane kable. Nie jeden, lecz kilka. Miała nadmiar myśli, a na dodatek wszystkie były jakby poplątane. Nie mogła skończyć żadnej swojej myśli. Przerywała ją inna, również nieskończona. I tak w kółko. Szukała pomysłów na wydostanie się z wieży, lecz akurat ich brakowało w jej głowie. 
          Skup się, pomyślała. Skup się, wpadnij na jakiś pomysł wydostania się z stąd i dostań się do Obozu Herosów. Niestety, to było na nic. Strach zawładnął jej mózgiem, czuła narastającą panikę. Nie miała pojęcia, dlaczego tak było. Widziała śmierć swoich przyjaciół. Co gorszego mogło się zdarzyć? 
          Dziewczyna skuliła się i zaczęła bezwiednie obgryzać paznokcie u rąk. Brzydki nawyk, który objawiał się zawsze, kiedy była przestraszona i zdenerwowana. Dopiero uspokojenie sprawiało, że przestawała to robić. Niestety, póki co nic nie zapowiadało, że będzie w stanie odłożyć emocje na bok, jak to zazwyczaj robiła.
          — Pomóż, mamo — wyszeptała.
          Nie spodziewała się niczego. Bogowie nie ingerowali w sprawy śmiertelników, także swoich dzieci. „Ustawa” Zeusa. O ile Oktawia była w stanie ją zrozumieć, o tyle czasami denerwowała ją. Tym razem nie była w stanie nawet pomyśleć o głupocie tej zasady, była zbyt przerażona. 
          Czas mijał szybko nastolatce. Nie miała czym zarejestrować upływu czasu, a więc nie wiedziała jak długo była w tym zamku. Jej myśli zdawały się krzyczeć w panującej dookoła ciszy. Była w nich tak pogrążona, że kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, podskoczyła. W pokoju stała ta sama co wcześniej kobieta, bez żadnej straży. W ręku trzymała suknię. Podeszła bliżej i położyła delikatnie na łóżku. W tym samym momencie Oktawia zaczęła się zastanawiać, czy by nie zadać kilka ciosów kobiecie i uciec. Czy w ogóle była w stanie się bić? Nawet jeśli, to prawdopodobnie rycerze czekali na nią tuż przy drzwiach. Bez broni nie miała szans ich pokonać, nawet najmniejszych. Musiała liczyć na cud lub szczęście, chociaż to pierwsze mogli dokonać jedynie bogowie. 
          Kobieta wskazała na sukienkę.
          — Przebierz się. Za chwilę wrócę i pomogę ci się uczesać.
          Ruszyła do drzwi, ale słysząc głos Oktawii zatrzymała się.
          — Kim ty w ogóle jesteś? Czego ode mnie chcesz? Gdzie ja jestem? Po co kazałaś mi się przebrać?
          — To wola mojego pana. Nie sprzeciwiaj się.
          Kobieta wyszła, ku zaskoczeniu Oktawii. Czy ta kobieta nie miała żadnych uczuć? Przez cały czas była spokojna, jakby nic się nie działo. Może rzeczywiście nie dzieje?, pomyślała Oktawia. Być może nie mam się czym przejmować. Może wszystko będzie w porządku...
          Coś jej mówiło, że to bujda, ale odepchnęła to na boczny tor. Pragnęła wierzyć, że wszystko będzie dobrze, że nie jest tak źle jak się mogło wydawać, a w sukienkę musi ubrać się, aby wszystko poszło jeszcze lepiej. Wstała z łóżka i przyjrzała się ubraniu. Była piękna. Błękitna, z rękawami trzy czwarte. W pasie miała przewiązany pas, ciemnoniebieski. Jedyne co, to, na oko nastolatki, był za duży dekolt, lecz była w stanie to przeżyć. Szybko ściągnęła swoje ciuchy i założyła sukienkę, po czym podeszła do lustra. Wyglądała pięknie. Odkąd wróciła z ostatniej misji, nie miała ochoty dbać o siebie. Nie widziała w tym sensu. Ale teraz, kiedy ujrzała jak ładnie wygląda, z powrotem zapragnęła zadbać o siebie.
           — Mój pan ma gust — Oktawia usłyszała głos kobiety. Nawet nie usłyszała, kiedy weszła. Odwróciła się do niej.
           — On wybierał sukienkę? Tak w ogóle, to kim on jest?
           Kobieta uśmiechnęła się, a nastolatka zauważyła, że w ręce trzyma szczotkę do włosów.
           — Zobaczysz. 
           Podeszła do Oktawii, rozczesała delikatnie jej włosy i wyszły na korytarz. Dziewczynie przeszło przez myśl, że powinna uciekać. Nie powinno jej tu być, powinna zmierzać do Obozu Herosów. Nie powinna godzić się na jakieś przebieranki, nie powinna zachwycać się swoim wyglądem. Powinna zrobić wszystko, aby wydostać się stąd. 
          Z każdym krokiem, to odczucie było większe. Oktawia zaczęła rozglądać się po krętych korytarzach, po których szli. Szukała drogi ucieczki albo czegoś, co byłoby przydatne do pokonania kobiety i idących za nimi rycerzy.
          W końcu dotarli. Kobieta otworzyła drzwi i oczom Oktawii ukazała się ogromna jadalnia. Na środku stał wielki stół, na którego końcu siedział mężczyzna. Był szczupły i miał blond włosy. 
          — Lordzie Santonie — zaczęła kobieta — Oktawia Black.
          Mężczyzna wstał i dał ruchem ręki znać, żeby rycerze i kobieta wyszli. Oktawia jednak nie zauważyła tego, pogrążona w myślach. Serce biło jej niemiłosiernie szybko. Znała to nazwisko. Doskonale wiedziała, kim jest ten człowiek. Malcolm kilka razy wspomniał nazwisko „Santon”. Pomimo tego, dziewczyna nie odczuła ulgi, wręcz przeciwnie. Nie wiedziała, co mogło się stać, co on mógł zrobić. Jednocześnie czuła nienawiść.
          — Córko — zaczął lord Santon — w końcu się widzimy.

I jest, nowy rozdział :) Myślę, że wyszedł mi najlepiej z tych czterech. Są opisy, których brakowało mi w poprzednich częściach, a nie potrafiłam ich napisać. A tak w ogóle, to być może zauważyliście, że pojawił się zwiastun :) Możecie oglądnąć go po prawej stronie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon